Plac zabaw – plac tortur.
Smok Tymka wykonany w tarasowym atelier naszego syna :)
Matką Polką nigdy nie byłam i nie
będę. Kocham moich chłopaków, jednak zawsze szczerze przyznaję się do tego, że
spędzanie z nimi czasu bywa dla mnie trudne i męczące. Szczególnie odczuwam to
będąc w mieście. Może jakbym miała dom na zielonym, cichym Żoliborzu byłoby
inaczej, ale nie mam i muszę radzić sobie z niezbyt dla mnie miłą
codziennością.
Nie lubię wychodzić na spacery z wózkiem.
Ile razy można spacerować po tych
samych miejscach, przejmując się tym, czy przypadkiem słońce nie świeci z
nieodpowiedniej strony, czyli prosto w twarz Miecha? Parasolki
(przetestowaliśmy już kilka, wszystkie tak samo byle jakie – po kilku użyciach
nadają się do kosza), pieluchy tetrowe czy kocyki na nic się zdają przy takich
upałach. Jakiekolwiek zakrywanie wózka nie ma najmniejszego sensu, robi się w
nim przeraźliwie gorąco i dziecko zaczyna płakać.
Do parku mamy kawałek drogi, żeby
się tam dostać trzeba przejść kilka ruchliwych, hałaśliwych ulic, co sprawia,
że Mały się denerwuje i uderza w ryk. Jak już jesteśmy na miejscu, to i tak nie
ma gdzie usiąść bo wszystkie ławki są zajęte. Mogę sobie tylko pomarzyć o
spokojnym wypiciu zakupionej na wynos kawy lub poczytaniu gazety, bo Miechu
prawie nigdy na spacerze nie śpi. A podobno z małym dzieckiem na spacerze jest
fajnie. Nie dla mnie.
Nie lubię placów zabaw.
Nie lubię tego harmidru, tych
hałasów, krzyków, kłótni. Nie lubię wrednych dzieci, które są w pełni
przekonane, że cały plac zabaw należy tylko do nich i utrudniają innym dzieciakom
zabawę, przepychając się i zagradzając dostęp do zabawek. Nie lubię tych matek,
które nie reagują na zachowania swoich wrednych dzieci i nienerwowo siedzą na
ławeczkach udając, że nic się nie dzieje. Nie lubię plotkujących niań, które
zamiast zajmować się maluchami, z którymi przyszły na plac zabaw głośno wymieniają
się opiniami o rodzinach, u których pracują. Wyjście z Tymkiem na plac zabaw
traktuję niemal jak karę.
Nie lubię zabierać dzieci na spotkania ze znajomymi.
Nie lubię ruszać się z domu z
Mieszkiem. Problemem jest dla mnie pakowanie Mieszka do nosidełka, znoszenie
nosidełka do garażu (ciężko, a ja raczej do dużych i silnych kobiet się nie
zaliczam), przypinanie w samochodzie, pakowanie wózka do bagażnika, a potem na
miejscu robienie wszystkiego ponownie tylko w odwrotnej kolejności. A potem
znów to samo. Do tego ciągłe pilnowanie pór kamienia i myślenie o tym, żeby
dążyć dotrzeć do domu na czas. Wszystko szybko. Wszystko w pędzie. I nawet jak
Mały nie grymasi, zawsze tak się straszliwie zmacham, że mam wszystkiego
serdecznie dość.
Tymczasem na wsi jest zupełnie inaczej.
Świetne jest to, że bez wyrzutów
sumienia nie muszę chodzić codziennie na spacery z wózkiem (chyba, że
rzeczywiście mamy ochotę na wspólny rodzinny spacer), bo Miechu i tak
praktycznie przez cały dzień przebywa na świeżym powietrzu. Taras to zbawienie
dla mamy. Można na nim robić wszystko. Układać dziecko do spania, bawić się z
nim na macie czy też kłaść do leżaczka, żeby przez chwilę samo się sobą zajęło.
Jestem tym zachwycona. Nie przejmuję się upadłem, ani chłodem. Nie przejmuję
się słońcem czy deszczem. Olbrzymia wygoda.
Co prawda nie mamy placu zabaw, ale
mamy dużą piaskownicę. Planujemy jeszcze zamontować huśtawkę i jakiś drewniany
domek dla chłopaków. W ten sposób wynagrodzimy im brak placu zabaw na wsi.
Wszystko pod domem. Można spokojnie obserwować bawiące się dzieci pijąc kawę na
tarasie lub robiąc coś w domu. Cisza, spokój, co najwyżej krzyki Tymona. Nie
jestem zmuszona do użerania się z obcymi dzieciakami czy też słuchania rozmów
obcych ludzi. Rewelacja!
Na wsi nie muszę zabierać
dzieciaków na spotkania ze znajomymi. Ponieważ jest miło i przyjemnie to znajomi
bardzo chętnie przyjeżdżają do nas. Tymon lubi, jak odwiedzają nas „ciocie” i
„wujkowie” – nowe ofiary, które można zaangażować do wspólnej zabawy. Dzięki
temu rodzice mogą na chwilę odetchnąć. Żyć nie umierać i gości zapraszać!
Jakie jeszcze profity dla matki z
posiadania domu na wsi? A chociażby to, że ciągle jest dużo prac do wykonania i
na przykład w tej chwili Kolega Małżonek zaangażował Tymona do malowania
piaskownicy. Za chwilę będą ciąć deski na kompostownik. Mały się nie nudzi, ma
zajęcie i jest zadowolony. Myślę, że jak będzie trochę starszy, będzie miał z
tego jeszcze większą frajdę.
Ja tymczasem siedzę na tarasie,
gaworzę z Mieszkiem i piszę ten tekst. Mam czas na to, co lubię i jest mi
dobrze. Z dala od miasta. I bardzo mnie to cieszy.
Komentarze
Prześlij komentarz