Jak powstały czarne dziury.
Po sobocie na szczęście była
niedziela. Niedziela był leniwa. Nie robiliśmy nic, co wymagałoby jakiejkolwiek
większej aktywności. Nie biorąc pod uwagę układania z klocków lego, których
Tymon dostał całe zatrzęsienie. Co nas tak umęczyło? – urodziny naszego
czterolatka.
Ale od początku. Zaczęło się od
tego, że w tym roku w przedszkolu Tymona zapanowała nowa moda- moda na
urządzenie przyjęcia urodzinowego dla dzieci w centrum zabaw. Od września były
już trzy takie imprezy, wszystkie w tym samym centrum zabaw. Na pierwszej było
rewelacyjnie, przyjecie zostało zorganizowane w tygodniu (po przedszkolu),
trwało dwie godziny, dzieci się wyszalały i po 19:00 byliśmy już w domu. Jednak
kolejne zapowiedziano na weekend. Za każdym razem te same zaproszenia
wydrukowane na byle jakim papierze przez centrum zabaw, to samo miejsce i te
same dzieci. Nie poszliśmy – jak wiecie weekendy spędzamy na wsi i nie
chcieliśmy rezygnować z pięknej pogody na rzecz pełnego hałasu i harmidru
pomieszczenia bez okien. Poza tym uznaliśmy, że jak coś się ma za często to
przestaje być atrakcją. A ile razy można chodzić na takie samo przyjęcie??
Dlatego też, jak przyszła kolej
na urodziny Tymona postanowiliśmy zorganizować coś innego. Początkowo
zastanawialiśmy się nad wynajęciem kawiarnio-klubiku, do którego moglibyśmy
zaprosić znajome dzieci. Jednak po zapoznaniu się z ofertą (również cenową)
postanowiliśmy, że spróbujemy sami wszystko zorganizować.
A jak organizować przyjęcie to
tylko w domu na wsi, bo w mieszkaniu niestety miejsca zbyt mało. Przygotowania
zajęły nam cały tydzień. Do tego wszystko trzeba było dowieźć sto kilometrów za
miasto. Najpierw było własnoręczne przygotowanie zaproszeń, potem sprzątanie
domu, dekorowanie pokoju zabaw (w tym pompowanie trzydziestu baloników), na
koniec przyrządzanie jedzenia. W piątek do pierwszej w nocy piekliśmy mięso i
spody do tarty, a w sobotę od samego rana staliśmy już w garach. Do tego
wszystkiego – ze trzy razy robiliśmy zakupy (bo ciągle czegoś brakowało),
grzebaliśmy wieczorami w Internecie żeby wynaleźć dzieciakom jakieś konkursy i
w gorączce poszukiwaliśmy wymarzonego czerwonego roweru dla Tymka (sklep
internetowy, który obiecał nam dostawę roweru na następny dzień, po dwóch
kolejnych dniach nawet nie wiedział, czy rower został wysłany czy też nie).
Prosto wcale nie było. Do tego wszystkiego doszło jeszcze przeziębienie Tymka i
trzy dni spędzone z dwójką dzieci w domu.
Na szczęście wreszcie nastała
sobota. Goście przyjechali i dopiero wtedy okazało się, jak może być trudno.
Ciągła bieganina, ciągłe mycie, wycieranie talerzy i sztućców (zdecydowanie
mamy za mało- jaka szkoda, ze nie kupiliśmy kilku kompletów – nauczka na
przyszłość), parzenie kawy, herbaty, pilnowanie dzieciaków (w szczególności Mieszka)
i jeszcze to wszystko, co robi gospodarz jak zaprasza gości. Z tym, że tym
razem należało zadbać nie tylko o dobre samopoczucie dorosłych, ale również - i
to głównie - o dobre samopoczucie dzieci. Zatem dwa razy więcej do zrobienia!
Na szczęście pogoda dopisała.
Było bardzo pięknie i ciepło więc mogliśmy wykorzystać nasz taras i nasze
podwórko. Dzieciaki bawiły się świetnie – wszystkie aktywne i mądre. Genialnie
potrafiły zapewnić sobie rozrywki. Zdecydowanym hitem była zabawa w koniki.
Wystarczyła gruba lina – Tymek i Natalka biegali jak szaleni, udając, że są
konikami, którymi powoził Igor- najstarszy z całego towarzystwa.
Z naszej długaśnej listy
konkursów udało się przeprowadzić jedynie dwa , na więcej nie było czasu. Nie
było też już czasu na pokrojenie pomidorów do kiełbasek z grilla, jak również
na zrobienie dzieciakom gofrów z domową bitą śmietaną (pomimo tego, że ciasto
było przygotowane wcześniej). Nie było tym bardziej czasu (nad czym bardzo
ubolewamy) na zrobienie porządnych urodzinowych zdjęć (z tych napstrykanych na
szybko tylko kilka się nadaje do opublikowania). Nie było nawet czasu
porozmawiać z rodzicami zaproszonych przez Tymka dzieciaków, czyli naszymi
znajomymi. Dzień minął nam w tempie kosmicznym, a wieczorem padliśmy nieżywi.
Wbrew temu, co się widzi w
Internecie, organizowanie przyjęcia dla dzieciaków to nie sielanka, tylko kawał
ciężkiej roboty. Nie wszystko było dopięte na ostatni guzik. Pomimo
tygodniowych przygotowań z wieloma sprawami nie daliśmy rady. Nie było pięknie
udekorowanego stołu (dzieci jadły na plastykowej, kolorowej zastawie z Ikei),
nie było własnoręcznie upieczonego tortu (zamówiliśmy tort taki, jak zażyczył
sobie Tymek, czyli ze strażą pożarną), nie było słomek w modnym kolorze mięty
(wystój był maksymalnie pstrokaty i kolorowy) i własnoręcznie pieczonych
muffinów (była za to galaretka). Nie było jak z katalogu, nie było cukierkowo – było po naszemu.
Ale wiecie co? Było super! Żadne
z dzieci nie chciało jechać do domu. Ich rodzice mówili nam później, że zaraz
po powrocie pytały kiedy znowu będą mogły pojechać do Tymka. Nasz czterolatek
był zachwycony. Świetnie się bawił. I to wszystko jest najważniejsze!
Dziękujemy przemiłym gościom za
przybycie. Dziękujemy za piękne prezenty (cała rodzina zaangażowana jest w
budowanie kolejnych konstrukcji z klocków). Zapraszamy za rok!
Chłopaki łobuziaki.
Mali artyści.
I powstały aż cztery "czarne dziury".
Przesympatyczny i przeuroczy Michaś. Najmłodszy obok Mieszka.
Bawimy się w koniki. Zdecydowanie przewodzi kobieta!
Dziewczynki były zauroczone Mieszkiem. A on tymczasem nienerwowo zjadał swoje zabawki.
Mama i najmłodszy Słodziak. Każdy chciał cyknąć z nim fotkę.
Igor - najstarszy z grupy i jajko niesione z pełną precyzją.
Będą też nagrody!
Piaskownica - centralne miejsce imprezy.
Urodziny zakończone - pora coś przekąsić.
Klocki od razu poszły w ruch.
Tato - układaj dalej!
Mama i jej chłopaki.
Pstrokacizna.
pstokacizna, to Wy napisaliście. Dla mnie cudnie, kolorowo, wesołe twarze dzieciaków. Brawo !!!
OdpowiedzUsuńMyślę, ze to wystarczy za wszystkie ohy i ahy.
I najważniejsze: Duży Bohater Dnia uradowany i szczęśliwy.
:)
podrzucam Wam link z ciekawymi zabawami dla Malucha: http://mojedziecikreatywnie.blogspot.com/2014/10/zabawy-dla-dzieci-6-24m.html
UsuńZdrówka życzę :)
Dziękujemy! Również za miłe słowa ;)
UsuńA mnie tam się podoba ta pstrokacizna. I fajny pomysł z malowaniem i wernisażem na świeżym powietrzu:)
OdpowiedzUsuńZabawa w malowanie była super! Wszystkie dzieci były zainteresowane ;)
UsuńTo Wy widzicie jakieś niedociągnięcia i inne niedoróbki, ale to całkiem niepotrzebne skoro towarzystwo małych i dużych było zadowolone. Brawo za to, że Wam się chciało !
OdpowiedzUsuńWszystkiego dobrego dla Tymka :)
Nawet nie chodzi o "niedociągnięcia i inne niedoróbki", po prostu chyba nie zdawaliśmy sobie sprawy, że to wszystko nie jest takie proste. Niby dwoje dorosłych ludzi wzięło się za organizację, przygotowania rozpoczęte tydzień wcześniej ale jak przyszło do ogarnięcia tego wszystkiego na miejscu okazało się, że przydałyby się jeszcze ze dwie osoby ;) Ale podsumowując - naprawdę jesteśmy zadowoleni! :)
UsuńA może za bardzo przywiązujecie wagę do szczegółów , towarzystwo było zadowolone, to małe i to duże też i o to przecież chodziło:) Zdjęcia super!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam cieplutko
Dzięki! Chyba chodziło też o to, że się naoglądaliśmy sielskich klimatów i myśleliśmy, że to tak właśnie wygląda. A tymczasem ogarnięcie wszystkiego wcale proste nie jest ;) Ale tak jak napisaliśmy - dla nas to było coś nowego, czujemy, że daliśmy radę i zamierzamy powtórzyć to za rok. Mamy tylko plan zaprosić więcej dzieci - równolatki Mieszka będą miały już 1,5 :) Ależ to będzie impreza!! :)
UsuńDzieciaki zadowolone, zabawa na świeżym powietrzu...cóż można chcieć więcej...Super pomysł i duża odwaga...:)) Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńDzięki Kasiu!
OdpowiedzUsuń