Oby do wiosny.
I co zrobić? Stało się. Niestety nadszedł ten moment, kiedy
po ponad trzydziestu weekendach z rzędu trzeba było spojrzeć prawdzie w oczy i
przyznać przed samym sobą. Zima idzie. Czas się zbierać.
W trakcie ostatniego weekendu postanowiliśmy zakończyć sezon
wiosna-lato-jesień 2014 i zamknąć nasz wiejski dom na zimę. Nie chodzi nawet o
to, że w domu nie da się spędzać czasu w trakcie mrozów, bo nie ma z tym
problemu, ale niestety jego ogrzanie po całym tygodniu nieobecności zajmuje
coraz więcej czasu. A z maluchami czekanie na powrót temperatury pokojowej do
ogólnie przyjętych standardów, to już nie jest przyjemność. No i tyle. Mus to mus. Czas było ogarnąć
graty, trochę uporządkować to, na co nie było czasu przez ostatnie kilka
miesięcy. Powyłączać, co było do wyłączenia. Zabrać, co było do zabrania i w
drogę do miasta.
Na szczęście w niedzielę dopisała pogoda i udało się jeszcze
skorzystać z pięknego słońca i pewnie jednego z ostatnich w tym roku ciepłych
dni. Ciepłego zresztą tylko wtedy, gdy słońce przygrzewało prosto w twarz.
Chłód, który pojawiał się w cieniu był już na tyle przenikliwy, że wiadomości o
śniegu leżącym 150 km na północ wcale nie dziwiły. A nie dziwiły one szczególnie bladym świtem,
kiedy trzeba było wyjść z domu po drewno do kominka, którego zabrakło szybciej
niż zazwyczaj. Bo bladym świtem trawa chrzęściła pod stopami jak żwir. Mróz
robi swoje.
Ale u nas na wsi na szczęście było jeszcze znośnie. Na tyle, że udało się nam jeszcze wybrać na
ostatni spacer po lesie. Wyjątkowo pustym zresztą, bo w całej okolicy nie ma
już o tej porze roku prawie nikogo. Jedyni napotkani po drodze ludzie patrzyli
na nas z takim samym zdziwieniem, jak my na nich. Wokół naszego domu panuje
coraz bardziej monotonna cisza. I w sumie dzięki temu jest coraz przyjemniej. O
dziwo, nawet kiedy wyjdzie się nocą przed dom i spojrzy w zupełną ciemność (no
dobra, taka ciemność jest z jednej strony, bo z drugiej jednak widać z daleka
światła wsi), to nie robi się człowiekowi nieswojo. Wręcz przeciwnie.
Niesamowite uczucie.
A do tego okazuje się, że pośród tej coraz większej pustki
zaczyna się w okolicy inne życie. Na przykład łąka tuż obok naszego domu
ukazała nam się któregoś z ostatnich poranków zupełnie zryta. Jakby ktoś nocą
czegoś tam szukał. I szukał. Czegoś do jedzenia. Dzikiem (w liczbie
zdecydowanie mnogiej) był ten ktoś.
Zrobiliśmy, co było do zrobienia w domu. Nawet na zewnątrz
zrobiliśmy, co trzeba. Choć na ogrodnictwie znamy się ciągle słabo, o czym już
opowiadaliśmy, dotarło do nas, że niektóre krzewy mogą nie przetrwać zimowych
wiatrów na naszej polanie. A trzeba powiedzieć, że zimą potrafi tam wiać.
Efektem była – jak to powiedział Tymon – przemiana naszych krzewów w duchy.
Biała włóknina ogrodnicza na krzewach robi swoje. Efekt jest dość niezwykły.
Na koniec zapakowaliśmy samochód po brzegi, zamknęliśmy
chałupę i tyle. Trzeba było wrócić na zimę do miasta. Miasta, które przywitało
nas w jedyny słuszny (najwyraźniej) sposób. Pierwszym w całym tym roku mandatem.
Za prędkość. Bo to przecież normalne, że są miejsca na trzypasmówce, gdzie
ogranicza się prędkość do 60. A tym bardziej normalne, że policjantom w zimny
jesienny wieczór nie chce się robić niczego innego, jak przycupnąć w takim właśnie
miejscu i poprawiać sobie statystyki łowienia groźnych przestępców.
Co zrobić? Będzie trzeba tu jakoś wytrzymać do wiosny.
Aż żal wyjeżdżać ;( Pięknie tam u was!!!!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i zapraszam na mikołajkową niespodziankę :)
Zazdroszczę takich widoków (cudne to ostatnie zdjęcie !) i takiego lasu. Szkoda opuszczać takie miejsce, tęsknota by mnie zjadła jak nic. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńTo oby.... :)
OdpowiedzUsuńWiosna idzie ;)
OdpowiedzUsuńPiękne widoki macie, aż żal wyjeżdżać....Cudna z Was rodzinka:)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ciepło
Łaaaaaadne zdjęcia...
OdpowiedzUsuńWitaj...cie bo widzę, że blog rodzinny :)
OdpowiedzUsuńMoże to z tęsknoty za wiosną trafiłam tutaj ale fajnie mi się Was czyta i czuję, że nadajemy na podobnych falach... pozdrawiam Was i na pewno tutaj jeszcze zajrzę... :)))