Podróże małe i duże.
Większość z nas lubi podróżować.
Zwiedzanie nowych miejsc pozwala oderwać się od codzienności, sprawia że
zapominamy o nękających nas problemach i skupiamy się na przyjemnościach, które
tak bardzo są nam w życiu potrzebne. Ciekawe miejsca, dobre jedzenie, czas dla
siebie – kto tego nie lubi?
My lubimy i to bardzo. Niestety
(stety?) sposób spędzania wolnego czasu od momentu narodzin naszego pierwszego
syna bardzo się zmienił. Trochę czasu nam zajęło dostosowanie się do nowych warunków.
Nie było to łatwe, ale chyba zrozumieliśmy, że, po pierwsze, zmieniło się i nie
ma co udawać, że jest inaczej, po drugie, zmieniło się, ale nie na zawsze i, po
trzecie, „inaczej” nie oznacza „gorzej”.
Przed narodzinami naszego
pierwszego syna planowaliśmy podróżować w miarę możliwości jak najczęściej.
Udawało się. Spędzaliśmy miłe chwile na wspólnych wyjazdach. Zwiedzaliśmy dużo
– od rana do wieczora biegaliśmy z mapą zaliczając kolejne atrakcje, jadaliśmy
głównie poza hotelem, żeby poznać miejscowe smaki i zwyczaje kulinarne, nie
odmawialiśmy sobie przyjemności, piliśmy alkohol, wieczorami bawiliśmy się na
imprezach. Żyć nie umierać!
Aż tu nagle na świat przyszedł
Tymon, co spowodowało, że nasze życie przewróciło się do góry nogami.
Początkowo baliśmy się gdziekolwiek go zabierać. Pierwszy raz wyjechaliśmy za
granicę jak Tymon miał półtora roku. Pojechaliśmy na Rodos.
Łatwo nie było. Do dziś
wspominamy dwugodzinną, obowiązkową wycieczkę wzdłuż muru obronnego twierdzy w
mieście Rodos. Upał był nieziemski. Człowiek przycupnąłby w jakiejś knajpce pod
parasolem i napiłby się zimnego piwka, ale dziecko zasnęło i się obudzi, jak
tylko przestanie bujać. Nie ma zatem wyjścia – trzeba chodzić. Z licznych
atrakcji, jakie zafundował nam Tymon można wymienić m.in. publicznie obsikane spodnie
Kolegi Małżonka (bynajmniej nie przez Kolegę Małżonka, tylko przez Tymona) czy
też walkę z licznymi pogryzieniami Malucha przez greckie komary (która ostatecznie
zakończyła się wizytą u lekarza).
Jednak się nie poddaliśmy.
Stwierdziliśmy, że to jedynie przejściowe problemy. Jeszcze kilka miesięcy,
dziecko podrośnie i wrócimy do tego co było. Pomyliliśmy się bardzo…
Kolejny wyjazd miał miejsce tuż
przed skończeniem przez Tymona drugiego roku życia. Polecieliśmy do Chorwacji.
Porę wybraliśmy bardzo odpowiednią, bo…. sierpień – skoro jedziemy nad morze,
musi być ciepło.. I było – makabrycznie gorąco. Zaplanowaliśmy podróż samolotem
(do Zadaru), potem autobusem (do Primostenu). Był też wynajem samochodu
(przejazd Primosten – Nin, zwiedzanie Splitu, Sibeniku, Zadaru). Noclegi
zarezerwowaliśmy w dwóch miejscowościach położonych w rożnych regionach
Chorwacji. Posiłki mieliśmy jadać w pobliskich knajpach. Co, my się damy rady ?
Niestety rady nie daliśmy.
Chorwacja okazała się katastrofą. Koleżanka Małżonka po tygodniu pobytu chciała
wracać do domu. Podirytowanie, zmęczenie, znudzenie i nawet stres towarzyszyły
nam niemal przez cały dwutygodniowy wyjazd.
Wszystko trzeba było zaplanować
pod Tymona – za każdym razem należało brać pod uwagę pory jego jedzenia i
spania. Ciągle trzeba było go pilnować – a to, żeby się nie zgubił wśród
tłumów, a to, żeby nie zrobił sobie krzywdy na kamienistej lub betonowej plaży
(zdarzyło się, że poślizgnął się i uderzył głową w betonową posadzkę – to nie
było miłe), a to, żeby nie przegrzał się na słońcu (upał był niemiłosierny).
Jedzenie w biegu i stresie – a to zbyt długie oczekiwanie na jedzenie (dziecko
się nudzi), a to brak krzesełka dla dziecka (jak go w takim razie nakarmić?), a
to głośno (Tymek właśnie śpi), a to palą papierosy (przecież niezdrowo). Do
tego ciągły problem z nakarmieniem Tymka. Potrawy, które zamawialiśmy w
restauracjach najczęściej pozostawały nietknięte. Brak możliwości wyjścia
gdzieś wieczorem, posiedzenia w kawiarni czy innej knajpie. Totalnie wymęczeni
i zawiedzeni wróciliśmy do Polski i na jakiś czas daliśmy sobie spokój z
wyjazdami z dzieckiem.
Dopiero jak Tymek miał już
skończone trzy lata, a Mieszko był już w brzuchu postanowiliśmy spróbować
ponownie. Tym razem miało być „po nowemu”. Wybraliśmy Egipt, przełom grudnia i
stycznia, żeby było ciepło, ale nie upalnie. Hotel z dala od miejscowości, all
inclusive, z własna plażą, spa, szkołą nurkowania i kilkoma placami zabaw.
Wydawało się – nuda. A tymczasem to był strzał w dziesiątkę. Przez cały tydzień
nie wychyliliśmy nosa poza teren hotelu. Nie wiemy jak wyglądała miejscowość, w
okolicach której położony był hotel. Całe dnie spędzaliśmy na plaży. Kolega
Małżonek nurkował, Koleżanka Małżonka chodziła na masaże. Tymon bawił się w piasku
i na placu zabaw. Czytaliśmy książki, wieczorami, jak Tymek spał oglądaliśmy House
of Cards. Na posiłki chodziliśmy na stołówkę (niektórzy nazywają to hotelową
restauracją, ale nie przesadzajmy). Tymek jadł, co chciał, mógł wybierać i
przebierać do woli. Nie trzeba było się stresować, że zamówiona potrawa, podana
po 40 minutach oczekiwania skończy w śmietniku, bo akurat Małemu nie
posmakowała. I było fajnie.
![]() |
Okolice hotelu. A może nawet nie było dokąd iść? Nie wiemy, nie poszliśmy. |
W tym roku wakacje spędzamy na
wsi. Mieszko jest jeszcze malutki i doszliśmy do wniosku, że jeszcze nie pora
na podboje świata. Planujemy miło spędzić czas, bez nerwów i napięcia. Będzie
woda (pompowany basenik), piasek (mamy dużą piaskownicę), dobre jedzenie
(Kolega Małżonek świetnie gotuje), alkohol (kieliszek dobrego winka, jak już
dzieci pójdą spać), towarzystwo (od czasu do czasu odwiedzą nas goście) i wiele
atrakcji, które jeszcze sobie wymyślimy i na pewno o nich napiszemy.
Czy będziemy jeszcze podróżować?
Pewnie! Czy będziemy podróżować z dziećmi? Ależ oczywiście! Chcemy jednak, żeby
dla wszystkich było przyjemnie – dla dzieci, ale również dla nas. Poczekamy
zatem jeszcze chwilę, aż Mieszko podrośnie, a w międzyczasie zaplanujemy coś w
innym, nowym stylu. I na pewno będziemy zadowoleni!
![]() |
A tego lata czekają nas najpewniej tego rodzaju widoki i bliskie spotkania. |
Komentarze
Prześlij komentarz